+1
novaq64 11 lipca 2016 11:51


Zapraszam Was dzisiaj na drugi odcinek relacji z naszej wędrówki po górach Gruzji i przejścia z Omalo do Shatili.

Odcinek pierwszy jest dostępny na fly4free https://novaq64.fly4free.pl/blog/2111/przez-gory-gruzji-droga-z-omalo-do-shatili-odc-1/ albo na moim blogu http://blogpodrozniczymichalanowaka.pl/

Z Omalo, gdzie zaczęła się nasza przygoda, do Dartlo, a następie Girevi można jeszcze dojechać autem z napędem 4x4, jednakże osobiście polecam Wam zacząć trekking już w Omalo po to by rozgrzać nieco mięśnie i zaaklimatyzować się przed przejściem najbardziej spektakularnego i wymagającego odcinka z Girevi przez przełęcz Acuntę do Chewsuretii.

Z Omalo do Dartlo można dojść podążając cały czas drogą szutrową bądź spróbować swoich sił w nawigowaniu i skrócić nieco trasę idąc spory fragment przez las. Drugi wariant jest o bardziej wymagający pod względem kondycyjnym z uwagi na dość strome podejścia ale generalnie nie było to nic nadzwyczajnie trudnego. Idealna rozgrzewka na pierwszy dzień marszu. Trzeba jedynie uważać na mocno opalające słońce i zaopatrzyć się w wodę. Z Omalo jest jeszcze kilka innych szlaków m.in. do Diklo idealnych na jednodniową wycieczkę.

Zapraszam do fotorelacji.



Zeszliśmy z drogi szutrowej do Dartlo i skręciliśmy w las.



W Omalo można wypożyczyć konie i pojeździć w pięknych okolicznościach przyrody. W tle góry, które spokojnie mają powyżej 4.000 m n.p.m.



Ilość górskich kwiatów i ziół w Tuszeckim Parku Narodowym jest oszałamiająca.



Nawet przejeżdżający od czasu do czasu wysłużony poradziecki sprzęt nie był w stanie zakłócić nam spokoju wynikającego z obcowania z przyrodą w jej najczystszej postaci.



Widać jak woda z gór zasilą rzekę, wzdłuż której podążaliśmy przez kilka dni.



Zajadamy chleb i gruziński ser Sulugni, który idealnie nadaje się w góry. Jest mocno słony dzięki czemu długo zachowuje swoją świeżość, jedliśmy go praktycznie przez cały tydzień. W Tuszetii nie ma sklepów (jak pisałem wcześniej w niektórych pensjonatach można zamówić jedzenie, ale od Girevi jesteście zdani tylko na siebie), dlatego w prowiant należy zaopatrzyć się wcześniej.



Po raz pierwszy przekraczamy wodę przecinającą szlak. Tutaj jeszcze wąski strumyczek, w którym z miłą chęcią można było schłodzić w stopy. Na późniejszym etapie woda na drodze była naszym największym problemem i momentami ciężko było przez nią przejść.



Oto Dartlo, póki co najpiękniejsze miejsce w jakim kiedykolwiek byłem.



Pokonanie drogi z Omalo do Dartlo nie zajmuje dużo czasu, spokojnie można było pokusić się o dotarcie jeszcze tego samego dnia do Girevi. Na szczęście nie spieszyło nam się i postanowiliśmy rozbić nasz namiot przy starych tuszeckich wieżach.



Widzieliśmy niezliczoną ilość koni, owiec i krów, które wypasały się praktycznie bez żadnego nadzoru. Szczęśliwe zwierzęta.



Konie w okolicach Dartlo.



Szukamy miejsca na rozbicie namiotu.



Dartlo dolne i górne.



W poszukiwaniu miejsca gdzie moglibyśmy coś zjeść abo napić się kawy.



Długo nie szukaliśmy. W Dartlo jest przynajmniej jedno miejsce z noclegami i jedzeniem oraz jedna knajpa gdzie można napić się piwa.



Na pierwszym planie nasz namiot.



Słońce chyli się powoli ku zachodowi, kontemplujemy otaczającą nasz przyrodę. Tej cudownej ciszy nie zapomnę do końca życia.



Konie zainteresowały się naszym namiotem.



Ujęcie wody w Dartlo. Spora część osady jest zrujnowana, a jej odbudowa trwa. W Dartlo znajdują się m.in. ruiny zabytkowego kościoła.



Wracamy z górnego Dartlo i na zboczu góry porośniętej kwiatami obserwujemy zachód słońca.







Podczas naszej obecności w Dartlo była jeszcze trójka turystów z Czech, z którymi zaprzyjaźniliśmy się i wędrowaliśmy później razem oraz gruzińska rodzina na wakacjach. Gruzini zaprosili nas do siebie na kolację i w bardzo miłej atmosferze spędziliśmy wieczór. Oczywiście nie zabrakło dużej ilości czaczy (mocna wódka robiona z winogron) pitej w podniosłej atmosferze rozbudowanych gruzińskich toastów. Pan na zdjęciu był z Tbilisi i sam po raz pierwszy zawitał do Tuszetii. Nie mógł się nadziwić co my tu robimy, ale jednocześnie widać było, że bardzo go cieszą odwiedziny gości z dalekich stron w mocno odizolowanej od reszty świata Gruzji.



Rano zawitaliśmy do lokalnego baru żeby podładować baterie w aparacie. Impreza z nocy chyba jeszcze się nie skończyła. Myślę, że pasterze w Tuszetii mają spory problem z nadużywaniem alkoholu. Każdy napotkany góral po chwili rozmowy gorąco zachęcał nas do wspólnego picia czaczy. Czasami nie mogliśmy odmówić i trzeba było wypić od razu pięć kolejek. Generalnie jak obliczyłem szansa, że ktoś w Gruzji będzie Ci proponował w danym dniu wspólne picie wynosi w moim przypadku 33%.



Wyruszyliśmy nieśpiesznym krokiem w dalszą drogę do Girevi. Idziemy w powiększonej grupie w towarzystwie trójki Czechów, z którymi nawiązaliśmy znajomość poprzedniej nocy. Od tej pory byliśmy nierozłączni.



Największym zagrożeniem na trasie są psy pasterskie, które potrafią być agresywne. Na mapach trekkingowych kupionych w Gruzji zaznaczone są miejsca gdzie wypasane są owce i występują psy. W sytuacji zagrożenia najlepiej jest chwilę poczekać aż zjawi się pasterz i przywoła psy, albo można próbować obchodzić je szerokim łukiem. My mieliśmy tylko jedno bliższe spotkanie z psami, na szczęście do niczego złego nie doszło (pasterz w porę przywołał swojego pupila).



Nasi czescy znajomi i napotkany po drodze pasterz. Rozmowa pasterza i kolegi Czecha w łamanym języku czesko/rosyjskim była przekomiczna. Pasterz zaprosił nas do siebie na poczęstunek.



Rozmawiamy sobie przy wędzeniu mięsa. Pasterz opowiada o atakach niedźwiedzi w górach. Wolałbym nie słyszeć jego słów bo tylko stracha nam narobił.



Chleb, ser, cudowna śmietana i herbata z górskich ziół.



Zaczyna się część oficjalna spotkania i picie czaczy z rogu barana.



Czacza to bardzo dobry naturalny alkohol, ale w dużych ilościach męczy. Pasterz w jakiś zawoalowany sposób wytłumaczył nam, że musimy wypić od razu po pięć kolejek i tak też się stało. Szło się później dość ciężko.



Rodzina pasterza w komplecie.



Nasza drużyna pierścienia.



Nic dziwnego, że gruzińskie sery są takie dobre.





Na horyzoncie kolejna osada - Chesho. Nie zatrzymywaliśmy się tam. Z Dartlo do Girevi jest już całkiem sporo do przejścia więc trochę musieliśmy przyspieszyć.



Idziemy cały czas wzdłuż rzeki, droga jest możliwa do pokonania z autem 4x4.



Końcowy odcinek drogi szutrowej.



Podczas całego trekkingu nie ma problemu z brakiem wody pitnej. Co rusz znajdujemy ujęcie krystalicznie czystej, chłodnej górskiej wody. Gruzja słynie na cały świat z wód mineralnych przy czym Borjomi nie ma ponoć sobie równych.





Osada Parsma o ilę się nie mylę.



Zaczynają się małe kłopoty z przekraczaniem rzeki.



Jakoś daliśmy radę.



Widać już Girevi - ostatnią osadę przed dotarciem na drugą stronę przełęczy Acunta.



Wolność.



Tak mniej więcej wygląda Girevi. Kilka rozklekotanych domostw, ale hotel i restauracja się znajdą.



Tutaj rozbiliśmy swój namiot.



Wieczorna przechadzka w poszukiwaniu jedzenia.



Jest i restauracja w pięknej scenerii.



Tradycyjny sposób wypiekania chleba w Girevi.



Jest i hotel.



Ostatnia szansa na uzupełnienie zapasów.



Pogoda nam się trochę popsuła, pozakładaliśmy kurtki oraz długie spodnie i ruszyliśmy dalej.



Nieprędko znowu zobaczymy ślady cywilizacji ludzkiej.



W Girevi jest baza pograniczników gruzińskich. Trzeba zgłosić wyjście i dostać jakiś świstek papieru. Obyło się bez problemów i bez łapówek.



Baza w Girevi.



Przy nie najlepszej pogodzie ruszamy w nieznane.

Kolejna część nastąpi.

Po więcej relacji zapraszam na mój blog: http://blogpodrozniczymichalanowaka.pl/

Pozdrawiam

Michał Nowak

Dodaj Komentarz

Komentarze (2)

pawo 14 lipca 2016 10:55 Odpowiedz
NIESAMOWICIE pięknie !!!! Super relacja, piękne miejsce!
novaq64 14 lipca 2016 11:17 Odpowiedz
@pawo: dzięki ;) takie opinie motywują mnie do dalszej pracy ;) dalsza część relacji niebawem.